top of page

Korona Królów - recenzja

  • theRecenzent
  • 4 sty 2018
  • 4 minut(y) czytania

KRÓL BY SIĘ UŚMIAŁ

czyli Polska superprodukcja, która nie spełnia wymogów superprodukcji

Zanim zaczniemy oceniać, oddzielmy się od śmiechowych opinii, pojawiających się lawinowo przy okazji trailera, premiery telewizyjnej i ciągnących się smrodem cały czas za tą produkcją. To NIE JEST polska odpowiedź na Grę o Tron, także nie zarzucajmy jej tego, czego osiągnąć nie jest w stanie. Dajmy sobie również spokój ze snami o wielkości autorstwa Jacka K., szefa telewizji polskiej, bo na ten portal polityka nie ma wstępu, dopóki nie zajdzie wyższa potrzeba. Skupmy się na zachowaniu rzetelności w ocenie.

I widać, że nie jest to inspiracja serialem HBO (choć intro nieudolnie stosuje pewne podobne zabiegi). Bardziej szukałbym tu nawiązań do bądź co bądź bogatych tradycji polskich historycznych filmów kostiumowych np. trylogia Sienkiewicza w reżyserii Jerzego Hoffmana, czyli do takich arcydzieł jak „Potop” czy „Pan Wołodyjowski”, a nawet lekko trącącego badziewiem

„Ogniem i Mieczem”. Niestety, brakiem budżetu nie da się usprawiedliwić wszystkich wad produkcji.

A jest ich masa.

Zacząć należy od fabuły, bo to ona teoretycznie mogłaby stanowić o sile produkcji. W swoich założeniach ma opowiadać o dziejach królestwa polskiego w okresie zmierzchu rządów Władysława Łokietka oraz o panowaniu jego następcy, Kazimierza Wielkiego, ostatniego władcy z dynastii piastów. Do faktów historycznych twórcy chcą dodać wiele fikcyjnych historii z życia dworskiego czy przeróżnych powiązań między nimi, by rozbudować owe persony i nadać im głębi. Tak przynajmniej wydawało się twórcom, że pisząc scenariusz tak się dzieje. Chyba za bardzo tkwili w tej iluzji własnej doskonałości, nie skupiając się na tym, co naprawdę robią. Rezultaty są opłakane. Scenariusz pojedynczego odcinka, choć i tak stwierdzenie istnienia jakiegokolwiek scenariusza to naprawdę spora dobroduszność okazana dla twórców, przypomina jeszcze surowy scenopis, hasłowo opisujący, co zdarzy się w scenie 001 ujęciu trzecim, a cały ruch aktorów, dialogi wymyślane są na poczekaniu. Jeszcze takie spore problemy scenariuszowe da się koniec końców przeskoczyć (patrz: Pitch Perfect i Pitch Perfect 2, choć sequel już trochę mniej ich ma), kreując swoją wizję i czmychnąć w jakąś oryginalną stylistykę. Problem w tym, że nawet nikt nie próbuje. Historia jest kompletnie nudna, bezbarwna i schematyczna, robiona na szybko, bez jakiegokolwiek zastanowienia, pełna błędów logicznych i niespójności, okraszona kompletnie drewnianymi dialogami, będącymi tu tylko i wyłącznie ekspozycją. No i właśnie… ekspozycja. Nie minąłbym się z prawdą, gdybym powiedział, że wszystko w tym filmie służy ekspozycji, która chce przedstawić nam jak najdokładniej historyczne wydarzenia, o które zahacza fabuła. Trochę przypomina to jakiś program popularnonaukowy z History Channel, który ma trochę budżetu, więc zdecydowano się nakręcić tego typu scenki kontekstowe. Tam jednak stanowią one tylko tło dla tematu i mają świadomość swoich znikomych walorów estetycznych, a z drugiej strony np. w „Sensacjach XX wieku” te w sumie z 10 min materiału wygląda parę razy lepiej niż tu półgodzinny odcinek. Taki kierunek obrany przez scenarzystów rodzi kolejne bolączki, a za tą przesadną dbałość o naukę historii najbardziej obrywają kwestie wymawiane przez bohaterów. Rozumiem dworską etykietę czy bądź co bądź bardzo formalne relacje między postaciami, ale mimo to nie rozumiem, dlaczego nie można wprowadzić jakiejkolwiek lekkości, trochę takiej zwyczajnej paplaniny, może odrobiny humoru, szydery, czegokolwiek, co rozbiło by trochę te wielokrotnie złożone kobyły, które mają do wypowiedzenia aktorzy.

Moment? Powiedziałem aktorzy? Cóż, to też nie do końca poprawne stwierdzenie...

Większość z nich to rzeczywiście absolwenci wszelakich filmówek i zdarzają się aktorzy z jakimś stażem, jak np. Marcin Rogacewicz. Z nimi na planie obecni są jednak również aktorzy młodzi, niedoświadczeni. Jedno jednak ich łączy i wykracza ponad staż zawodowy. Tym czymś jest brak talentu i charyzmy. Z tej bezkształtnej masy chciałbym jedynie wyłowić Halinę Łabonarską, która jako jedyna prezentuje jakikolwiek poziom i stara się budować swoją postać. Reszta zaś to naprawdę zespół tak nieudolny, że nawet aktorzy w „Gulczas, a jak myślisz?” przy nich to ludzie pełni profesjonalizmu. Mateusz Król jako Kazimierz Wielki nie jest ani odrobinę przekonujący, a w duecie z Rogacewiczem (Jaśko z Melsztyna, przyjaciel królewicza) wypadają blado i kompletnie nie zawiązują żadnej więzi. Najlepszy popis daje jednak serialowa Aldona / Anna, Marta Bryła. Tak słabej gry aktorskiej nie widziałem od bardzo, bardzo dawna, zaś sama aktorka oprócz absolutnego braku umiejętności czy warsztatu nie wie również, kim jest lub powinna być postać, okrutnie przerysowując wręcz każdą jej cechę. W rezultacie tak miernych umiejętności postacie, których przez brak jakiegokolwiek charakteru ciężko polubić, stają się jeszcze gorsze, niż możnaby nawet przypuszczać.

Co do techniki to nie ma się co pastwić (tu możemy zasłonić kurtynę miłosierdzia), choć i tak przyznać muszę, że twórcy kombinują jak mogą, by zakryć niedoróbki, a kostiumy od biedy nie wyglądają tragicznie. Jednak tak prostych rzeczy, jak odpowiedni montaż czy dobrze nagrane dialogi wybaczyć nie potrafię. Dźwięk na planie realizowano chyba przy pomocy zestawu pędzli malarskich, bo często w obrębie jednej sceny występują olbrzymie jakościowe różnice w głośności i czystości. Dodajmy do tego rozbieżności montażowe i źle złączone sceny, przez co wiele razy dźwięk nakłada się na siebie albo jest przycinany za wcześnie, a dostaniemy efekt tak żenujący, że nie godzi się tego pokazywać.

Oficjalnie jako theRecenzent przysięgam, że nie dam rady dalej tego oglądać, 4 odcinki starczą aż zanadto, a szczerze wątpię, żeby coś się zmieniło. Co prawda nie jest to film z tych najgorszych z najgorszych, które Mietczynski pokazuje w „Masochiście” i oglądanie nie jest taką torturą jak seans „Porady na Zdrady”, ale nawet jak będziemy chcieli oglądać go jako paździerz i wyśmiać, zauważymy, że nic tam nie ma, z czego można by się śmiać, taka nijakość bije z ekranu. I żal mi tego publicysty, którego imienia nie pomnę, gdy ten stwierdził, że „Historia polski z czasów Piastów miała w sobie więcej intryg, niż świat u George’a R.R. Martina”. Ilona Łepkowska razem z telewizją polską udowodniła, że to może istotnie mijać się z prawdą, a średniowiecze to naprawdę wieki ciemne, okres bezbarwny i ponury.

 
 
 

Comments


Wyróżnione posty
Ostatnie posty
Archiwum
Wyszukaj wg tagów
Socialki
  • Facebook Basic Square
  • Twitter Basic Square
  • Google+ Basic Square
bottom of page